Nieprzenikniona cisza jaka spowiła
w nocy małą przygraniczną wioskę Revo została rozdarta krzykiem nowo
narodzonego dziecka, radość jaka zapanowała po tym krzyku w domostwie państwa Smithów mogła
obudzić nawet zmarłych. Ben Smith spojrzał na swojego narodzonego syna, a
następnie na swoją blondwłosą żonę i pomyślał że
jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Głos obok przerwał
jego rozmyślania – Zdecydowaliście jak dać mu na imię?- zapytała Pol,
była ona jedną z najstarszych osób we wiosce chociaż nie mieszkała tutaj od
urodzenia. Przybyła do nie mniej więcej 10 lat temu i mimo początkowej nie
ufności mieszkańców wioski, która była spowodowana niechęcią Pol do
opowiadania o swojej przeszłości to i tak szybko zdobyła ich serca dzięki swoim umiejętnościom leczenia
i zielarstwa, które nieraz ratowały ich życia przed śmiercią.
- Blake - powiedziała słabym głosem
Lili.
- Tak, dobre imię, a teraz moja
kochana czas odpocząć.
-Właśnie kochanie na pewno jesteś zmęczona
– powiedział z zatroskaniem na twarzy Ben.
***
Podczas gdy Lili odpoczywała, a Ben
i Pol sprzątali po porodzie do uśpionej wioski zmierzała grupa wyznawców pod
dowództwem Czarnego Lorda, prawej reki boga ciemności Ralia. Czarny i jego
poplecznicy zostali wysłani w jednym celu zabiciu dziecka z przepowiedni.
Dziecka, które jako jedyne będzie mogło pokrzyżować plany Ralia stania się
władzą panteonu Bogów.
- Zaatakujemy o świcie, gdy
mieszkańcy wioski nie będą się niczego spodziewać, a ty natomiast przypilnuj
ludzi żeby byli cicho i nie wałęsali się po okolicy, nic nam nie może przeszkodzić,
rozumiesz?- Powiedział Lord jednocześnie spoglądając na swoich niezdyscyplinowanych
ludzi, oraz myśląc co się z nim stanie gdy im się nie uda.
-Tak - co za kretyn pomyślał Ed
Alistar co może być trudnego w zabiciu jednego dzieciaka na takim zadupiu jakim
jest ta wioska. Jedyna pomoc jaka mogła by przybyć na pomoc mieszkańców
jest oddalona o jakieś przeszło cztery godziny jazdy koniem.
***
Gdy Pol I Ben posprzątali, a mały
Blake razem z matką smacznie spali od paru godzin i nic już nie zostało do
zrobienia, a do świtu brakowało nie co ponad godzine Pol zakomunikowała Benowi,
że oni też muszą odpocząć.
-Przyjdę jutro sprawdzić co z Lili
i dzieckiem, a ty idź spać – gdy już miała wychodzić usłyszała głos Bena
- Pol Blake ma jakieś dziwne znamię
na ramieniu, chyba w kształcie głowy smoka – krzyknął budząc tym żonę i swojego
syna.
-Cos się stało? – zapytała
-Przepraszam najdroższa, że Cię
obudziłem ale nasz syn ma znamię na ramieniu.
W miedzy czasie Pol podeszła do
Bena trzymającego niemowlę i zaczęła uważnie przyglądać się ramieniu.
-Mamy wielkie problemy, ponieważ
wasz syn jest wybrańcem , ato znamię pokazuję tylko w tedy gdy grozi mu
niebezpieczeństwo – pozwiedzała Pol.
-Ta na pewno- opowiedział jej
niegrzecznie Ben.
-Mężu trochę grzeczniej, a ty może
nam co nieco wytłumaczysz – zaproponowała już całkiem rozbudzona Lili.
- Dobrze. Jak wiecie przybyłam do
tej wioski 10 lat temu i na początku ciekawość mieszkańców dotycząca mojej
przeszłości, była bardzo powiedzmy irytująca, ale się do
tego przyzwyczaiłam, tak naprawdę nie jestem tam tylko zwykłą babuszką,
która trochę się zna na ziołach i leczeniu. Jestem jedną z sług bogini Anabel.
-Nie chce
Ci przeszkadzać ale jakim cudem jedna ze sług bogini dobra mieszka w
takiej wiosce jak ta, którą nie można zaliczyć do zbyt ciekawych.- przeszkodził
jej niecierpliwy Ben
-Spokojnie kochanie jeśli dasz jej
dojść do słowa to nam wszystko wytłumaczy, prawda?
-Tak Lili masz rację. Jestem tutaj
ponieważ miałam was chronić i czekać aż narodzi się was syn który jest
dzieckiem z przepowiedni Malhazara na jego małych barkach ciąży los Bogów i
świata.
Cisza jaka po tym zapadła można by
było ciąć nożem. Twarz Bena wyrażała niedowierzanie na przemian ze strachem o
los swojej rodziny. Natomiast Lili przyjęła to nad wyraz spokojnie.
-Nigdy, nie słyszałam o żadnej
przepowiedni jakiegoś tam Mazara.
-Nie jakiegoś tam Mazara, tylko
Malhazara założyciela zakonu czerwonego smoka, ale nie czas teraz na
wyjaśnienia musimy uciekać niezadługo tą wioskę zaatakują siły boga Ralia, wiem
że po porodzie, ale musimy ruszać bogini Anabel doda ci sił.
-Skąd wiesz?
Musimy ostrzec mieszkańców!
-Znamię oraz to że bogini się tego
spodziewała przygotowałam nam drogę ucieczki i niestety nie mamy czasu na
ostrzeżenie mieszkańców ważniejsze jest bezpieczeństwo waszego dziecka.
Ben chciał się jeszcze spierać, ale
przeraźliwy okrzyk bojowy atakujących rozwiązał ich problem.
-Musimy się
spieszyć weźcie tylko najpotrzebniejsze rzeczy i broń. Udamy się do
zagajnika nie daleko strumienia. Czekają tam na nas konie.
-Gdzie potem pojedziemy?
- Do stolicy imperium to jest nasz
główny cel podróży.
Gdy już się spakowali wyszli
na zewnątrz to co tam ujrzeli przekroczyło ich najśmielsze
oczekiwania oszalała banda wlewała się do wioski główną bramą
mieszkańcy którzy zdążyli wybiec z domów, aby się bronić szybko
zostawali pocieci na kawałeczki, kobiety które nie zdążyły się schronić były
jedna po drugiej brutalnie gwałcone.
-Szybko,
tędy- krzyknęła Pol
Poprowadziła ich na tyły wioski,
gdzie jak się okazało przygotowała furtkę którą się wymknęli się na zewnątrz. Na
tyle szybko na ile pozwalało im zmęczenie pobiegli do koni. Gdy już tam przybyli Lili ledwo trzymała
się na nogach.
-
Ben przywiązawszy pakunki do koni, ja sprawdzę co u małego i twojej
żony.
-Dobrze.
-Lili wypij to doda ci to sił.
- Co u - nie dokończyła świst
strzały jej na to nie pozwolił. Wstała i
obróciła się z szybkością z jaka nikt by jej w Ostatnim
Przystanku nie podejrzewał.
-A co to tutaj mamy?- usłyszała od
nadchodzącego wysokiego mężczyzny o kruczoczarnych włosach i nieskazitelnych
rysach twarzy, ubranego w czarny bogaty
strój symbolizujący arystokratę. wokół niego zaroiło się od wyznawców Boga
Ralia.
-Uciekamy co-kontynuował- nie
ładnie to tak zostawiać przyjaciół w potrzebie.
-Ben weź Lili i uciekajcie ja
postaram się go zatrzymać.
-Nie sądzę- i w tym momęcie z
palców mężczyzny wystrzelił piorun który ugodził Bena w pierś.
-NIE!- krzyknęła zrozpaczona
Lili.
-Uciekaj weź małego i
uciekaj.
Nim mężczyzna ubrany na czarno
zdążył wystrzelić piorun matka Blake wzięła go na ręce i zaczęła
biegnąc.
Jednocześnie Pol wzniosła magiczną
tarcze i ochraniała jej rozpaczliwą ucieczkę.
-Kim jesteś starucho?
-A ty?-odpowiedziała mu zadziornie
Pol.
-Jestem Czarnym Lordem- mówiąc to
jednocześnie rozkazał udać się w pościg swoim sługą za uciekająca.
-Jeśli grzecznie mi odpowiesz
kim jesteś i czemu i chronisz oszczędzę Ci cierpienia.
-Nazywam się Pol i służę bogini
Anabel- powiedziawszy to zaatakowała go z furią kulą ognia. On
natomiast wy odpowiedzi na atak zaśmiał się szyderczo i wzniósł swoją
tarczę magiczną i dalej się śmiejąc wysłał w
jej stronę piorun który ją ogłuszył.
-Zabierzcie
ją później się z nią rozprawie.
-A mężczyzna-zapytał się jeden z wyznawców
-Zabijcie.
***
Tymczasem Lili mimo zmęczenia
dalej biegła jak gdyby boska moc dodawała jej siły. W pewnym momęcie
biegu potknęła się o wystający korzeń i upadła skręcając przy tym
kostkę. Krzyknęła z bólu, ale płaczące dziecko zmotywowało ją do
powstania i wolnego kuśtykania. Lecz jej ucieczka z góry
była skazana na niepowodzenie. Dogonili ją gdy chciał przejść
strumień. Gdy już upadła po otrzymaniu strzały w plecy i myślał już że jej
najdroższy syn umrze wraz z nią w swojej głowie usłyszała głos bogini
Anabel.
-Tobie już pomóc nie mogę, ale
uratuje Twojego synka.
-Dobrze, ale obiecaj mi że się
zaopiekujesz tak jakby to był twój syn.
-Wiesz czego ode mnie wymagasz ale
zgoda.
Podczas tej krótkiej wymiany zdań
słudzy Lorda zaczęli się śmiać z jej bezradności, gdy już mieli do
nie podejść aby ja dobić z krzaków wyskoczył biały wilk który złapał
dziecko zębami za pieluchę i popatrzył współczująco swoimi niebieskimi oczami
na umierającą matkę.
-Żegnaj Blake mój ukochany
synku- były to jej ostatnie słowa matki przed wyzionięciem ducha.
Wilk popatrzył szyderczo na
zdumione sługi i uciekł.
***
Słudzy
Lorda znaleźli go na placu wioski gdy torturował Pol. Widząc sługi
mężczyzna oderwał się od swojej ofiary i zapytał:
-I co z
matka i przede wszystkim z dzieckiem?
-Matka
nie żyje, natomiast dziecko porwał biały wilk.
-Słucham?-
obok niego Pol zaczęła się śmiać- to pewnie bogini Anabel nigdy nie
dostaniecie tego dziecka w swoje ręce- powiedziała przerywając swój śmiech.
-Zamknij
się!- w tym momęcie jego furia ośągneła punkt kulminacyjny wziął miecz i uciął jej
głowę którą rzucił na pożarcie psom.
-Natomiast
co do was marne kreatury nie warte nie więcej niż moje gówno
przyszykuje wam taka karę, że zapragniecie umrzeć.-I co ja teraz zrobię.
-Nic-usłyszał
w głowie.
-Panie
dlaczego?
-Wykorzystam
go aby zabić Anabel, ale to w swoim czasie.
***
Biały
wilk zaniósł niemowlę do małego miasteczka Mong nieopodal stolicy
Imperium. W miasteczku żyło małżeństwo Mare, która mimo że nie miało swoich
dzieci zawsze ich pragnęło. Tego wieczoru
od dość późnej porze usłyszeli walenie u drzwi.
Małżonek Len Bill wielce zirytowany podszedł do drzwi i otworzył je
zamaszyście chcąc przestraszyć dobijającego się, ale nikogo tam nie znalazł
oprócz koszyka z niemowlęciem. Widząc go krzyknął- Dziecko Len!
-Słucham?
-Dziecko
w koszyku chodź tutaj szybko i sama zobacz.
Len
szybko wygramoliła się z łóżka i zeszła na dół gdzie zobaczyła na
stole obok męża czarny wiklinowy koszyk, a w nim małe zawiniątko z którego
dochodziły odgłosy płaczu głodnego malca. Tymczasem Bill czytał list.
-Pisze,
że nazywa się Blake i mamy się nim zaopiekować jak własnym, jest podpisany
znakiem bogini Anabel.
-To
wspaniale mężu bogini dała nam upragnione dziecko.
-Tak
wspaniale, ale co z tego wyniknie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz